Polska ma coraz więcej unijnych pieniędzy, które przeznaczone są na infrastrukturę transportową. Środki wydawane są lepiej niż przed laty, a ich rozdzielanie daje większą szansę na rozwój. To jednak zbyt piękne, by było prawdziwe. Czynnikiem, który sprawia dziś problemy są podwykonawcy. Czy da się to jakoś rozwiązać?
Od lat wielką bolączką naszego kraju jest infrastruktura transportowa. Pisaliśmy o tym wielokrotnie. Wspominając konieczność modernizacji np. torów zwracaliśmy uwagę na złe prognozy cenowe i brak chętnych firm, które mogłyby zabrać się za remonty. Problem jest dużo szerszy.
Papier przyjmie wszystko
Kwota, jaką przeznaczono na modernizację infrastruktury to 104,6 miliarda euro. Tyle Polska może wydać z unijnej kasy do 2023 roku, w celu zmian dotyczących transportu. Kwota to suma trzech programów – Infrastruktura i środowisko (POIiŚ), Łącząc Europę (CEF) i Polska wschodnia (POPW).
Zakres możliwości, jakie niosą ze sobą te środki jest ogromny. Jednostki mogą inwestować w poprawę, jakości dróg i budowanie nowych, remont torów i zakup nowych taborów, zmiany w portach, nowoczesne technologie transportowe i wiele innych możliwości, które mają na celu zwiększenie konkurencyjności polskiego transportu względem europejskiej konkurencji. Mają, bo niektóre czynniki mogą doprowadzić do straty sporej części pieniędzy. Byłby to ogromny cios dla całego krajowego transportu.
Infrastruktura transportowa bez wykonawców
Problem pojawia się, gdy poszukiwani są wykonawcy i podwykonawcy danych inwestycji. Pierwszym symptomem, który ekonomiczne nie kalkuluje się przedsiębiorcom jest cena przetargowa. Wymagania instytucji są ściśle określone, a widełki ustanawiane na bardzo niskim poziomie. Zdarzają się inwestycje, do których nie podchodzi żaden przedsiębiorca.
Druga część marnotrawstwa do brak rozliczenia inwestycji w terminie. W takim wypadku konieczny jest zwrot całości inwestycji. Wyobraźmy sobie schemat, który często powtarza się w polskich warunkach. Firma A staje do przetargu przebudowy pewnej części infrastruktury. By wygrać z firmą B znacznie obniża koszt podany w postępowaniu przetargowym. Wygrywa rywalizację i zaczyna dobierać podwykonawców. Ci albo chcą dużo więcej (firma podpisuje z nimi umowy, ale szybko upada i nie wypłaca pieniędzy), albo nie są na tyle doświadczeni, żeby brać udział w pracach.
W ten sposób upada wiele planowych inwestycji. Urzędnicy mają często słabe rozeznanie w realiach rynkowych i uparcie stawiają na najniższe oferty, które nie dają gwarancji wykonania zlecenia.
Innym powodem braku chętnych jest zaawansowane technologicznie zamówienie. Firmy gotowe do przetargów nie mają na tyle doświadczenia, żeby podejmować się skomplikowanych zleceń. Te, które są na tym polu obyte nie są zainteresowane podjęciem działań, których opłacalność jest bliska zeru. W ten sposób koło się zamyka.
Szansa, ale bez sukcesu
Samorządy mają problem, bo branża budowlana jest aktualnie w sporym kryzysie. Bez mocnych kroków taki stan rzeczy będzie się tylko rozwijał. Unijne środki to ogromna szansa, która może przepaść już po raz drugi. Najwięcej stracą na tym wszystkie podmioty związane z naszą gospodarką – od rządu centralnego, przez samorządy i przedsiębiorców, aż po konsumentów. Zauważymy, że wiele krajów Unii Europejskiej znakomicie wykorzystało powierzone środki, będąc teraz hegemonami gospodarczymi. Jak widać – ten temat nigdy nie będzie naszym konikiem.
Brak komentarzy