Gdyby posłużyć się takim skojarzeniem: Donald Trump, bogaty przedsiębiorca równa się zrozumienie dla idei wolnego handlu, wówczas kontrahenci amerykańskich firm mogliby piać z zachwytu po wyborze nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Niestety, kampanijna zapowiedź wdrażania protekcjonistycznej polityki gospodarczej zwiastuje zgoła co innego. W tym kontekście zupełnie zasadne staje się pytanie: jak będzie wyglądał choćby import z Chin do USA?
Obecna sytuacja, jako żywo, przypomina historyczny spór między zwolennikami aktywnych relacji z zagranicą a tak zwanymi izolacjonistami. Spór, który przez długie lata stanowił o obliczu zewnętrznej polityki USA. Kiedy wydawało się, że dawno odszedł w zapomnienie, odżył na nowo. Właśnie dzięki nieocenionemu prezydentowi-elektowi. Onegdaj konserwatyzm w wydaniu amerykańskim oznaczał poparcie dla wolnej wymiany handlowej, znoszenie barier taryfowych i pozataryfowych. Trump przedefiniował znaczenie tego terminu – w jego ocenie Amerykanie potrzebują zamknięcia rynku, przede wszystkim po to, by odzyskać utracone na rzecz Azjatów – to ich obarcza winą za niedolę amerykańskiej klasy średniej – miejsca pracy. Przyszły gospodarz Białego Domu buńczucznie deklaruje, że przybędzie ich około 25 milionów (!), co nawet na jankeską skalę wydaje się liczbą niewyobrażalną.
Jeśli słowa wcieli w czyn, czyli będzie konsekwentnie realizował obietnice wyborcze i dążył do ochrony amerykańskiego rynku – drżyjcie importerzy! Pan Trump obwieścił wszakże, że dziesięciokrotnie podniesie cło na import z Chin – z obecnych 4,2 proc do 45 proc.! Oczywiście, przesadą byłoby twierdzenie, że zwalczanie konkurencji z Państwa Środka zacznie się dopiero z chwilą objęcia urzędu przez ekscentrycznego polityka. Przykład? Pół roku temu, waszyngtońska administracja, broniąc się przed zalewem rynku przed subsydiowaną przez rząd w Pekinie stalą, cło na import z Chin tego surowca podniosła o – bagatela – 522 proc.
Widać, że chłopcy się nie patyczkują. I nawet jeśli podobnymi ograniczeniami nie obejmą w najbliższym czasie wszystkich towarów, to na pewno będą to robić w odniesieniu do najbardziej wrażliwych branż. Tak jak choćby w przemyśle meblowym, gdzie amerykańscy producenci boleśnie odczuli presję Chińczyków, notując gwałtowny spadek sprzedaży.
Pod górkę będą mieli Azjaci, ale – wobec sceptycyzmu pana Trumpa – zanosi się na to, że i Europejczycy. Los rodzącej się w bólach umowy o wolnym handlu (TIPP) między Stanami a Unią Europejską zdaje się przesądzony. W SEAOO.COM jednak po staremu: wciąż na korzystnych warunkach organizujemy transport morski za Atlantyk 🙂
Wyceń import z chin: