Prezes Portu Gdańsk, podczas niedawnej konferencji, podsumowującej plany inwestycyjne, mimochodem bąknął, że jego i zarządzanej przez niego spółki ambicją jest poprawa bilansu w kategorii import żywności i że chciałby uszczknąć nieco z tego tortu Rotterdamowi. Pytanie tylko, dlaczego importerzy mieliby zmienić swoje przyzwyczajenia, skoro szansa na redukcję nadmiernego zbiurokratyzowania inspekcji w Polsce raczej maleje.
Ostatnio gdański port pochwalił się kolejnym rekordowym osiągnięciem – w styczniu tego roku przeładowano tam grubo ponad 4 miliony ton towarów, czyli aż o 40 proc. więcej niż w analogicznym okresie 2017. Jednocześnie, co ciekawe ponad 2/3 (68 proc.) obsłużono w relacji importowej.
Ale jak się liznęło sukcesu, to człowiek pragnie się w nim pławić bez ustanku. Stąd zapewne rzucona niedawno mimochodem deklaracja szefa Portu Gdańsk o chęci „nadgryzienia” nieco pozycji Rotterdamu, który wiedzie prym w temacie: import żywności. Oczywiście, żeby poprawić swoje statystyki kosztem największego europejskiego portu, trzeba będzie zainwestować w odpowiednią infrastrukturę. Wydaje się jednak, że problem tkwi również, a może przede wszystkim, gdzie indziej: w rozroście biurokracji, odpowiedzialnej za graniczną kontrolę „spożywki”.
Ktoś kiedyś (nie pomnę, kto i kiedy) policzył, że palce w tym „procederze” macza 8 – słownie: osiem – państwowych instytucji, z czego pięć z nich podlega Ministerstwu Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Samo ich wyliczenie wyczerpałoby zasób wyrazów, wymaganych do publikacji posta na blogu… 😉 Dlatego pozwólcie, że daruję sobie… Ważniejsze jest to, że nierzadko ich kompetencje się dublują, a co za tym idzie – niepotrzebnie mitrężą cały proces kontroli na granicach (czytaj: w portach) artykułów spożywczych.
A przecież można by sprawniej, jak to się dzieje w co najmniej 23 krajach Europy, gdzie owe wszystkie służby inspekcyjne zintegrowane są w jeden podmiot. Mówi się wprawdzie o stworzeniu i u nas jednej zintegrowanej Państwowej Inspekcji Bezpieczeństwa Żywności, ale jej uruchomienie, pierwotnie planowane na początek 2018, zostało przełożone na nieokreślony termin. Tak czy owak – jest o co walczyć, wszak większy import żywności równa się z większym dochodom do budżetu państwa z fiskalnych danin.
Brak komentarzy